Tytuł: aRtisT
Zespół: Teen Top
Długość: Chaptered
Rodzaj: AU, Romans, Obyczaj
Zespół: Teen Top
Długość: Chaptered
Rodzaj: AU, Romans, Obyczaj
Wszystko
miało swój początek w gorącej, słonecznej Californii, gdzie świat mody jest
jednym z ważniejszych na rynku. Nikt nie liczy się z uczuciami i zdaniem
innych. Najważniejszy jest zysk, który przynoszą projektowane i wypuszczane na
rynek kolekcje. Najważniejsze też jest to, aby były godnie i z klasą
prezentowane. Dlatego też jego twarz i całe ciało było warte tysiące, a nawet
miliony.
Przeczesał blond włosy dłonią, na którą nałożył niewielką
ilość żelu i odpowiednio układając niesforne kosmyki idealnie wystylizował
sobie fryzurę. Ubrał dżinsy z wiosennej kolekcji, czarno-turkusowy T-shirt z
nadrukiem i granatową marynarkę. Do tego czarne, sznurowane buty i spojrzał w
lustro. Uśmiechnął się zadziornie i zabierając z sobą tylko klucze i telefon
wyszedł z domu.
Ostatnio tematem tabu był jego związek z jedną z
projektantek. Każda gazeta o tym pisała i każdy dziennikarz chciał znaleźć się
w kolejce do wywiadu z nim. On sam jednak nie bardzo przejmował się tym co się
działo wokół niego. Do jego obowiązków należało tylko wyjście kilka razy na
kolację z Minnie, starszą od niego cztery lata projektantką z firmy, w której
był modelem. Reszta zwisała mu jak frędzle przy szaliku. Przynajmniej tak się
wszystkim wydawało. Nikt nie miał pojęcia, co krył pod maską, jaką nosił na co
dzień i co tak naprawdę czuł robiąc to wszystko.
Yoo Changhyun. Urodzony dwudziestego siódmego lutego tysiąc
dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku, w Silin-dong, Gwanak-gu. Młodszy
brat piosenkarza, Yoo Youngjin’a, znanego jako Epsilon. Changhyun, znany
publicznie jako Ricky, od kilku lat jest modelem. Chociaż jako dziecko zagrał w
filmie, dzięki któremu został dostrzeżony.
Jednak sława bardzo zmieniła radosne i pełne optymizmu i troski o innych,
dziecko w bezwzględnego, chłodnego dwudziesto-latka, dla którego wszystko jest
obojętne, byleby mieć pieniądze w portfelu.
- Student drugiego roku, wydziału psychologii na Miami
University. Przewodniczący komitetu studentów psychologii drugiego roku. –
szatynka cicho opowiadała nowej koleżance o największym, szkolnym
przystojniaku. - Były kapitan drużyny koszykarskiej. Kilkukrotny zwycięzca
konkursu naukowego w liceum, posługujący się kilkoma językami.
- Kilkoma językami? – spytała patrząc na nowo poznaną koleżankę
z zaciekawieniem. – Jakie to języki?
- Z tego co mi wiadomo, to posługuje się biegle angielskim,
koreańskim, japońskim i chyba francuskim.
- O, interesująco. Ja też znam kilka języków, wszystko przez
mojego ojca, który przez swoją pracę ciągle się gdzieś przeprowadzał, kiedy
byłam mała. Po miesiącu jego pracy przeprowadzałam się do niego z mamą i
zostawaliśmy tam na jakiś czas, więc musiałam umieć porozumiewać się z
rówieśnikami.
- Ale fajnie! – szatynka klasnęła w dłonie – Też bym tak
chciała, jakie języki znasz?
- Angielski, koreański, japoński, chiński, chociaż nie jest
dla mnie zbyt prosty w pisowni… Nie przepadam za tymi krzaczkami, choć sam
język bardzo mi się podoba. Ostatnio zaczęłam uczyć się trochę niemieckiego.
Jednak to chyba język nie dla mnie – roześmiała się blondynka.
- Rozumiem, a jeszcze raz… Skąd przyjechałaś?
- Z Seulu, ale ostatnie półtora roku spędziłam w Nowym
Orleanie, u kuzynki mojej przyjaciółki.
- Ciekawie… Zwiedziłaś kawał świata, jest jakieś miejsce,
gdzie nie byłaś, a chciałabyś pojechać?
- Hm… Myślę, że na pewno do takich miejsc należą Francja i
Włochy. Aczkolwiek Hiszpanią, czy Anglią bym nie pogardziła. Ach, no i byłam
kiedyś w Moskwie. Całkiem ciekawe doświadczenie, ale to nie miejsce dla mnie. –
roześmiała się i ruszyły razem w stronę stołówki.
*
- Ach! Changhyun! Changhyun! – po korytarzu rozległo się
piskliwe wołanie kilku dziewczyn, które próbowały dogonić zbiegającego ze
schodów Ricky’ego. – Changhyun, zaczekaj!
Kiedy dopadły do chłopaka okazało się, że mający w uszach
rozkręconą głośno muzykę chłopak nic nie słyszał. Jedna ze stojących przed nim
dziewczyn uśmiechnęła się szeroko.
- Trzymaj. – wręczyła mu kolorową kopertę z jego imieniem
wypisanym na przedzie. – Chciałam Cię zaprosić na moją imprezę urodzinową.
Pamiętasz? Obiecałeś mi rok temu, kiedy nie mogłeś przyjechać na moje urodziny,
że przyjdziesz na nie za rok.
Słysząc to Changhyun podrapał się w tył głowy i wywrócił
oczami. Wziął niechętnie z rąk niższej od siebie dziewczyny kopertę i ruszył
przed siebie machając sobie kopertą, by ochłodzić twarz.
- Pomyślę nad tym. – rzucił na odczepne i zniknął za
drzwiami sali wykładowej. Dziewczyny popatrzyły po sobie śląc jednoznaczne
spojrzenia i również poszły na wykłady.
*
Jego życie studenckie nie było niczym szczególnym. Po prostu
chodził na zajęcia, jak tylko często mógł, ale uczył się bardzo dobrze, zdawał
każdą sesję na najwyższe oceny, dostawał stypendium, a nieobecności jakimś
cudem zawsze uchodziły mu na sucho. Nie specjalnie się tym wszystkim
przejmował, jakby nauka tak naprawdę nie była jedną z ważniejszych rzeczy w
jego życiu.
Poza życiem studenckim, miał też to bardziej towarzyskie.
Mieszkał w wielkim apartamentowcu razem ze swoim przyjacielem Jonghyunem,
początkującym fotografem, któremu Changhyun załatwił pracę w swojej agencji
oraz z chłopakiem z którym mieszkają od niedawna. To znajomy Jonghyuna, rok
starszy Daniel. Aktualnie poszukuje pracy po tym, jak wykopali go z niej i
automatycznie z mieszkania, które dostał dzięki swojej posadzie jako lokaj.
Jednak gdy tylko go zwolniono wyrzucono go również z mieszkania. Początkowo
Ricky był temu przeciwny i cholernie denerwował go fakt obcej osoby w domu,
jednak gdy poznał bliżej Niela, to uznał, że można mu zaufać i dać szansę.
W ciągu miesiąca Daniel i Changhyun wbrew pozorom bardzo się
do siebie przywiązali, co na początku wydawało się być nie możliwe. Od tamtego
czasu dzielili apartament w trójkę i nikomu to już nie przeszkadzało. Nawet
pies Niela, który z początku kręcąc się Changhyunowi pod nogami strasznie go
denerwował, teraz był oczkiem w głowie blondyna.
- Zobaczysz się dzisiaj z Minnie? – spytał nagle Niel
stawiając pudełko z ciepłą pizzą na stoliku przed Changhyunem i Jonghyunem. On
jako jedyny znał całą prawdę.
- Nie, coś jej wypadło.. Dlaczego pytasz? – odparł spokojnie
Ricky i wziął spory kęs swojej ulubionej pizzy.
- Bo… właśnie mówią o niej w telewizji. – wtrącił Changjo
wyglądając z kuchni. - Dziennikarze przyłapali ją z reżyserem Park Hoseok’iem.
- Co? – Changhyun zakrztusił się kawałkiem pizzy i jak
oparzony pobiegł do kuchni przed nieduży, wiszący na ścianie telewizor. Po
chwili dołączył do niego Niel.
„Mówi się, że Minnie ciągnie to prawie od samego początku.
Czyżby młodszy od niej Ricky nie spełniał jej oczekiwań do tego stopnia, że
posunęła się do romansu ze starszym od siebie o dwanaście lat mężczyzną? A może
najzwyczajniej nie potrafi się zdecydować, więc próbuje uciągnąć oba związki?
Jednak najbardziej prawdopodobnym w jej przypadku będzie to, że po prostu woli
starszych, bardziej dojrzałych mężczyzn. Czy to oznacza, że nasz model jest
niewystarczająco męski i dojrzały?”
Zacisnął dłoń w pięść uderzając nią o blat. Zazgrzytał
zębami i spojrzał na leżący na blacie telefon, sięgnął po niego i zobaczył
kilka nieodebranych połączeń i jedną wiadomość. „Sorry Changhyun, to nie wypali. Dłużej nie będę udawać. M.A.”
Wściekły cisnął telefonem o podłogę.
- Co ona sobie wyobraża? – warknął. – Idę się przejść.
Wziął kurtkę i wyszedł trzaskając drzwiami. Swoje kroki
skierował prosto nad rzekę, gdzie usiadł na trawie, zaraz przy brzegu i ukrył
twarz w dłoniach.
- Czym sobie na to zasłużyłem… Ech – wypuścił ciężko
powietrze. – Dlaczego zawsze muszę być przez wszystkich wystawiony do wiatru?!
– wściekły rzucił kamień daleko przed siebie.
- Au! – rozległo się nagle z ciemności, a po chwili
dostrzegł też smukłą, drobną postać, która zmierzała w jego kierunku. – Pogrzało
Cię?! – niewysoka szatynka warknęła niemalże zabijając go wzrokiem. – Mogłeś
mnie zabić!
- Od kamienia jeszcze nikt nie zginął… - odpowiedział drętwo
i wstał, nieco zaskoczony przebiegiem sytuacji.
- Palant! – warknęła i trzepnęła go przez ramię. – Jeszcze
się z Tobą policzę! Niech Cię ziemia pochłonie! – obrażona odwróciła się do
niego tyłem i skrzyżowała ręce na piersi. Wydymała policzki i zerkała kątem oka
na Changhyuna i jego reakcję.
- Uwierz… chciałbym, aby tak było. – odparł beznamiętnie i
przeniósł się pod rosnące obok drzewo. Usiadł pod nim i oparł się o pień
zamykając oczy.
- Co? – szatynka nie spodziewała się takiej odpowiedzi i w
zaskoczeniu odwróciła się do niego podchodząc bliżej. Usiadła przy nim i
zaczęła mu się przyglądać. – Hej… ja Cię znam. – Changhyun słysząc te słowa
przewrócił teatralnie oczami i właśnie miał wstawać… - Dziewczyna Cię dzisiaj
rzuciła, suka.
Słysząc podsumowanie, jakie wypłynęło z ust szatynki
znieruchomiał i zaczął przyglądać jej się uważnie. Nie wiedział, czy powinien
odejść dopóki nie jest za późno czy zostać i rozmawiać dalej. Oparł się
ponownie o pień drzewa i spojrzał na dziewczynę w okularach.
-Suka? – powtórzył. – Tylko nie mów mi, że jesteś jakimś
moim psycho-fanem czy coś w tym stylu..
- Ha ha, nie pochlebiaj sobie! – roześmiała się – po moim
trupie. Po prostu współczuję Ci, bo wiem jak boli rozstanie. A Twój przypadek
jest o tyle głupi, ze cała Calfiornia o nim mówi. Musi być kiepsko jeśli chodzi
o sprawy miłosne i bycie sławnym…
- A co Ty tam możesz wiedzieć… - Ricky wstał i ruszył w
stronę apartamentu.
- Ej! Yoo! – krzyknęła za nim – Wisisz mi przysługę!
- Co?! – Changhyun niemalże wybuchnął śmiechem.
- Przywaliłeś mi z kamienia! Należy mi się odszkodowanie! –
upomniała się z zadziornym uśmiechem.
- Niedoczekanie… - mruknął Ricky. Machnął na nią ręką i
ruszył do domu. Jutro czekał go ciężki dzień, będzie musiał zmierzyć się z
grupą fotoreporterów czekających pod jego domem. Nie ma to jak przekonanie, że
wolałoby się aby jutro skończyło się zanim się zaczęło…
Seul
w lipcu jest naprawdę deszczowym miejscem. Nigdy nie wiadomo, kiedy nawet w
słoneczny dzień z nieba spadną strużki zimnego deszczu. Dlatego zawsze dobrze
jest mieć przy sobie parasol, miejscowi doskonale o tym wiedzą. Ale nie zawsze
ma się czas, by o nim pamiętać…
Nawet komuś tak ogarniętemu i rozważnemu jak Byunhun czasami
zdarza się zapomnieć tak oczywistej rzeczy… Wybiegł z domu, jakby go ktoś gonił.
Czuł, jak jego serce stukota szybko w klatce piersiowej, a krew pulsuje mu w
żyłach. Przebiegł dość sporą odległość i zatrzymał się na skrzyżowaniu blisko
centrum. Rozejrzał się wokół siebie czując jak do oczu napływają mu łzy. Nagle
dostrzegł ją w tłumie przechodniów, którzy pchali się razem z nią do metra.
- Sohyun-ah! – krzyknął i puścił się biegiem w jej stronę.
Jedna zanim zbiegł na dół, drzwi zasunęły się, a on zdążył dojrzeć jej smukłą
postać po drugiej stronie wagonu odjeżdżającego metra. – Nie… - wyszeptał.
Podszedł do ściany i podparł się o nią czując jak traci władzę w nogach. Osunął
się na posadzkę i zasłonił twarz dłońmi. Dopiero po dłuższej chwili podniósł
się i powlekając nogami wyszedł na ulicę. Uszedł kilka kroków, a z niego spadł
deszcz, który smagał jego zmęczoną twarz zimnymi kroplami. Wszyscy uciekali, by
schronić się gdzieś w kawiarniach, pod daszkami sklepów, w budkach
telefonicznych, a on po prostu szedł przed siebie jak gdyby wyłączył się ze
świata.
Kiedy przekroczył próg ich wspólnego mieszkania i zamknął za
sobą drzwi poczuł wszechogarniającą go pustkę. Wszedł do salonu i usiadł na
kanapie. Miał pusty wyraz twarzy i przeszklone oczy. Przełknął głośno ślinę i
opadł na oparcie zamykając oczy. Leżał tak przez dobre pół godziny, a kiedy w
końcu wstał, przeniósł się do łazienki, napuścił wody do wanny i biorąc ze sobą
list i zapalniczkę wszedł do niej i odchylił głowę w tył. Przeczytał tekst
napisany drobnym, starannym pismem po czym przetarł po nim mokrymi palcami.
Wydał z siebie dźwięk, jakby stłumiony płacz zmieszany ze śmiechem i sięgnął po
zapalniczkę. Podpalił brzeg kartki i leżąc w wannie przyglądał się powoli
rozprzestrzeniającemu się ogniu, który zaczął pochłaniać skutecznie choćby
najmniejszy skrawek listu.
- Boże, jeszcze nie dawno mówiliśmy, że koniec nie jest
bliski… a teraz, kiedy już nadszedł… co mam z sobą zrobić? – wyszeptał i
zamknął oczy, z których pokulały się dwie słone łzy. Otworzył je gwałtownie i
spojrzał na rozjaśniające się niebo za oknem. - Pora obudzić się ze snu.
Lee Byunhun. Dwudziesto-dwu latek, urodzony w Gunsan, wychowany
w Los Angeles, aktualnie zamieszkuje Seul. Rodzina nadal mieszka w Los Angeles
i stara się utrzymać z nim stały kontakt. Początkujący aktor, niespełniony
tancerz. Od czasów jego występu na szkolnym „mam talent” w Los Angeles, nazwany został L.Joe,
co z początku mu przeszkadzało, jednak potem przestało mu to wadzić. Szukający
swojego celu w życiu, dążący do spełnienia marzeń. Zakochany i pragnący
pozostać w tym stanie nawet, gdyby oznaczało to zrezygnowanie z wielu innych
rzeczy. Jednak po rozczarowaniu pozostaje mu tylko gorycz i smutek…
*
Jednak te słowa wciąż błądziły po jego głowie nie dając mu
spokoju.
Jak mógł normalnie pracować słysząc je odbijające się echem w jego uszach?
Jak mógł normalnie pracować słysząc je odbijające się echem w jego uszach?
„Kochany,
Przepraszam, że do tej
pory byłam taka samolubna. Tak bardzo chciałam zatrzymać Cię blisko siebie, że
nie widziałam tego, jak bardzo Cię ograniczam i sprawiam Ci tym zawód. Naprawdę
nie chciałam, wybacz mi proszę. Nieustannie chciałam, byś przy mnie był i
poświęcał mi jak najwięcej swojego czasu. Zupełnie zapomniałam o tym, że
przecież sam masz marzenia i potrzeby, które chcesz spełnić. Byłam taka głupia, tyle mogłeś osiągnąć, a ja
najzwyczajniej odciągałam Cię od tego…
Znalazłam w barku list
z amfiteatru, który proponował Ci rolę w musicalu.. Termin był na ten sam okres,
co nasz wspólny wyjazd na Karaiby. Jak mogłam być taka ślepa i tego nie
zauważyć. Byłeś wtedy taki nieswój, a ja głupia dałam się nabrać, że to zwykły
ból głowy… Przepraszam Cię za to.
Właśnie dlatego
postanowiłam, że odejdę. Idę szukać własnego szczęścia, a Ty spełnij swoje
marzenia. Goń za nimi i rób to, co kochasz najbardziej. Pokaż wszystkim jak
wspaniały jest i na jak wiele Cię stać. Tak będzie lepiej, nie szukaj mnie. Nie
chcę być odnaleziona.
Żegnaj,
Twoja Sohyun.”
Świat bez niej wydawał mu się taki kruchy, taki bezwartościowy.
Przecież mieli własne plany na przyszłość, wiele szalonych pomysłów do
zrealizowania. Był gotów poświęcić dla niej wszystko. Jak się okazuje, ona nie
była gotowa na to, aby on zachowywał się w ten sposób…
Decydując za nich oboje postawiła kolejny krok. Zmieniła ich
życie jedną, zwykłą decyzją. Podzieliła wszystko na dwa osobne światy, nie
zostawiając po sobie żadnych śladów. Zostały mu wspomnienia, które skutecznie
dręczyły jego duszę.
Z idealnego świata pogrążył się w nieustannej agonii i ciemności,
która chłonęła go jak gąbka. Topił się we własnej samotności, a pustka i
otaczająca go cisza niszczyły go od środka. Starał się jak mógł, jednak
wydawało mu się na początku, że stanięcie na nogi będzie o wiele prostsze i że
upora się z tym dość szybko. Niestety, przeliczył się i swoje możliwości.
*
Nie odbierał telefonu od dwóch tygodni. Zaszył się w swoim
mieszkaniu, które wystawił na sprzedaż. Kwestią czasu było tylko to, aby się
przeprowadził.
W między czasie doszukał się ogłoszenia z miejskiego teatru,
w którym już raz dostał propozycję pracy. Tym razem miał być to spektakl na
skalę światową, rola główna, tancerza…
- ..który na przekór wszystkim robi to co kocha i żyje z
tego. Po kilkunastu latach odnajduje dziewczynę, którą pokochał już jako
dziewczynkę i orientuje się, że to uczucie wciąż się w nim żarzy. Pragnie, aby
ona również pokochała go na nowo… Świetnie – mruknął przerywając czytanie opisu
fabuły. Siedział przed telewizorem z najbliższym przyjacielem, który za wszelką
cenę chciał, aby L.Joe ponownie otworzył się na świat. Był jakiś progres, bo
chłopak przygotował się i poszedł na przesłuchanie, dzięki czemu dostał tą rolę
zapewniając, że będzie on dla teatru na wyłączność, gdyż nie robi nic innego.
Chanhee postawił przed nim pudełko z chińszczyzną i piwo.
- Moja mama je dla nas przyrządziła – rzucił wkazując na
jedzenie. Rodzina Lee była bardzo życzliwa i traktowała Byunhuna jak drugiego
syna. Chunji był spadkobiercą rodzinnej firmy, a jego starszy miał odziedziczyć
po matce restaurację. Z początku role miały być odwrotne, jednak okazało się,
że Chanhee jest bardziej pochłonięty sprawami firmy, niż restauracji. Dlatego
też ojciec chłopaków po przeprowadzeniu rodzinnej narady uznał, że oddanie w
przyszłości firmy w ręce Chanhee, a restaurację jego bratu będzie najlepszym
wyjściem.
- Dasz radę – poklepał go po ramieniu – przecież grasz
świetnie. Czym się martwisz?
- Niczym – L.Joe wzruszył ramionami beznamiętnie wpatrując
się w telewizor. Wziął spory łyk piwa i zabrał się za przeglądanie scenariusza.
– Fabułą. – dodał. – Jest zbyt przewidywalna i smętna.
- Przede wszystkim osobista… - mruknął Chunji i dał mu
stójkę w bok. – Jedz, bo ostygnie i zostaw już ten scenariusz, to nie zając.
Nie ucieknie Ci, jeśli zabierzesz się za to jutro.
- Zapewne masz rację.. – Byunhun rzucił scenariusz na drugi
koniec pokoju i odpłynął jedząc nieziemsko przyrządzone jedzenie przez panią
Lee. – Podziękuj mamie, to jest genialne.
To wszystko wydawało się być takie płytkie. Jego życie,
oddychanie, istnienie. Tak bardzo pragnął znów żyć, a nie tylko istnieć. Chciał
znowu poczuć, że dostał w swoje ręce kawałek nieba… Chciał po prostu być sobą,
jednak z każdym dniem miał wrażenie, że coraz bardziej odcina się od własnego
człowieczeństwa. Coraz bliższe były mu kpina i bezwzględność. Z każdym dniem
stawał się bardziej zdystansowany do siebie, do wszystko wokoło, do życia.
Przestał grać z losem w ciuciubabkę. Postawił wszystko na jedną kartę i uznał,
że zostanie przy tym by po prostu przeżyć. Reszta nie grała żadnej roli…