piątek, 28 marca 2014

The Huge Black Hole

Tytuł: The Huge Black Hole
Paring: KaiSoo/LuKai
Długość: ...
Rodzaj: Romans, Obyczaj, AU, Angst, Diary
Rating: G/NC-17


Część Pierwsza.




Północna California była za dnia ostatnio skąpana nieustannie w słońcu. Większość albo spędzała dni nad basenem, jechała nad ocean, albo siedziała w domu unikając niemiłosiernie piekących promieni słońca. Skwar smażył ludzi na ulicy, jakby ktoś nas wszystkich pozostawił na grzejącej się na gazie patelni, z której nie było wyjścia. Ja jednak zdecydowanie wolałem spędzać czas poza miejscem zamieszkania, poza domem, zapominając, że takowy w ogóle istnieje. To żałosne podejście, ale będąc na moim miejscu… Bądźmy szczerzy. Kto chciałby przebywać w takim miejscu? Burdel, w którym nic nie funkcjonuje, bo wszystko jest dozwolone, gdzie nie ma ani zasad, ani wykroczeń. Nie jest to w żadnym stopniu normalny, rodzinny dom. Rodzice są w konflikcie od długiego czasu. Matka straciła pracę rok temu, załamała się i stoczyła. Znalazła sobie upodobanie w innego typu pracy. Tak naprawdę, nie rozumiem ojca i tego, że niczego nie robi w kierunku zmiany tej sytuacji. To wygląda tak, jakby nie robił sobie nic z tego, że podczas jego nocnych zmian matka przyprowadza klientelę do domu. Tutaj nie można chodzić, oddychać… żyć. Wszystko jest takie psychopatyczne i niemoralne. Kiedy ich nie ma, jest nawet znośnie. W miarę cicho, spokojnie, bez awantur, które rodzą się, gdy tylko ojciec wraca do domu, a matka wciąż w nim jest. Dopóki się nie widzą, to nie ma tragedii. Tak naprawdę, zupełnie szczerze… W tym domu panuje całkowity bezwład i entropia. Czasami mam wrażenie, że tylko ja jestem tutaj normalny i dorosły na tyle, aby prowadzić samodzielne życie. Reszta członków mojej rodziny powinna poddać się terapii.
Jeśli chodzi o mnie… Naprawdę się staram. Skończyłem liceum, wszystko zaliczyłem z… cóż, moje wyniki nie były najgorsze. Jestem z nich zadowolony. Chciałem dostać się na uniwersytet rok temu, ale nie było nas stać… Więc w ciągu minionego roku wziąłem się w garść i poszukałem dla siebie pracy. Pracuję w sierocińcu, przychodzę tam trzy dni w tygodniu. W poniedziałek, środę i w piątek. Uczę dzieci tańczyć i podstaw języka chińskiego, choć czasem robię za opiekuna, czy po prostu bawię się z nimi. Na te drugie lekcje nie przychodzi zbyt wielu, ale zawsze coś. Ale przede wszystkim są z tego pieniądze, a praca z tymi dzieciakami jest naprawdę przyjemną odskocznią od tego całego syfu. Jak dobrze pójdzie, to od następnego semestru będę mógł zapisać się na wymarzone studia.
Chciałbym być psychologiem. Zawód ten wydaje się być dla mnie, w moich oczach, zawodem jak najbardziej mi odpowiadającym. Owszem, kocham tańczyć i zawsze będzie to częścią mojego życia. Jednak nie uda mi się z tego wyżyć, czy wykarmić potencjalnej rodziny, którą być może założę. Kiedyś. Na razie daleko mi do tego, mam dość problemów ze swoją aktualną, umowną, rodziną.

Czasami, w taki dzień jak dziś miewam przebłyski pomysłów na to co zrobić, aby polepszyć naszą sytuację wewnętrzną. Jednak po głębszych przemyśleniach i analizach każdej części kolejnego, nowego i wydającego się być genialnym wyjściem ewakuacyjnym planu, dochodziłem do wniosku, że jest to nie wykonalne. Zastanawiałem się wtedy jak mogłem nawet wziąć coś tak idiotycznego pod uwagę.
Siedziałem właśnie w autobusie i zmierzałem w stronę sierocińca, czekały mnie dwie godziny spędzone w salce prób z grupką przemiłych dzieciaków, które na mój widok uśmiechały się szeroko odsłaniając rządki wciąż wypadających zębów mlecznych. Obserwowałem przez szybę idących ulicami ludzi i analizowałem w głowie ich życie publiczne. Po co się spieszą? Po co im wszystko, czego tylko chcą? Na co im góra pieniędzy? Co im to da? Czy za pięć lat będzie to miało w ogóle znaczenie? Albo co im da nieustanna gonitwa z czasem i praca, która tak naprawdę odciąga ich tylko od kochających i tęskniących za rodzicami dzieci, które nieustannie przesiadują na parapecie okna wyglądając samochodu mamy, czy taty w nadziei, że tym razem nie zjedzą kolacji z nianią.
Autobus zatrzymał się, a ja wysiadłem na końcu dzielnicy i spokojnym krokiem zmierzałem w stronę parku, w którym znajdował się stary pałacyk, który po remoncie został podarowany tutejszemu sierocińcowi. Osobiście uważam, że to jeden z mądrzejszych ruchów naszych władz. Zrobili choć raz coś pożytecznego, aczkolwiek… Czasami zastanawiam się nad tym, czy oni mieli w tym jakiś swój interes, czy może naprawdę zrobili to bezinteresownie? Tego się na razie nie dowiem, nie dociekam.
Zatrzymałem się przed bramą, za którą było widać już parkową alejkę prowadzącą do celu. Wszedłem do środka i zamknąłem za sobą lekko skrzypiącą, zardzewiałą bramę. Po przejściu zaledwie kilku kroków moich uszu dobiegły nawoływania i radosne krzyki dobiegające od strony sierocińca.
„Jongin oppa! Hyung !” – ich dźwięczne, piskliwe okrzyki odbiły się w mojej głowie echem i utkwiły w niej na dłużej. Dostrzegłem grupkę dzieciaków z młodszej grupy wiekowej, którym opiekowałem się, gdy noona nie była w stanie tego robić. Laura była uprzejmą i naprawdę wspaniałą osobą. Kochała te dzieciaki jak swoje i była jedną z wychowawczyń grupy. Pracowała tutaj i była córką właściciela. Miała około dwudziestu ośmiu lat i miała bardzo sympatycznego męża. Niestety sami nie mogli mieć dzieci, dlatego Laura postanowiła poświęcić się tym dzieciakom. Uważam, że genialnie się spełnia w tej roli, a dzieci ją uwielbiają. Sam też ją lubię, zawsze mogę z nią swobodnie porozmawiać. Jest dla mnie jak starsza siostra i zawsze mnie wspiera.
Przykucnąłem na środku ścieżki, postawiłem torbę obok siebie i wyciągnąłem ręce ku biegnącej gromadce dzieciaków. Najstarsza z mojej grupy szybko wyprzedziła pozostałych i rzuciła mi się na szyję podskakując radośnie.
To była najmilsza część dnia, która niestety ma kiedyś swój koniec. Po lekcjach i kolejnych dwóch godzinach spędzonych na zabawie z dzieciakami trzeba było wracać. Był upał, a człowiek mimo przebywania w cieniu czuł się wykończony po dwóch godzinach biegania za sporą gromadką małych urwisów. Pożegnałem się z nimi i chcąc nie chcąc musiałem wracać.
Ściemniało się już, a do domu jeszcze miałem spory kawałek drogi. Słuchając w słuchawkach utworów w kolejności losowej starałem skupić się na tym, co będę robił po powrocie, by nie zwrócić uwagi na panujący tam chaos. A może nie będzie tak źle?
Jakże się przeliczyłem. Kiedy wszedłem na klatkę schodową i nacisnąłem klamkę usłyszałem hałas i krzyki dochodzące z kuchni. „Super” – pomyślałem. – „spotkanie po latach?” – zironizowałem w myślach i chciałem iść do siebie, ale mijając w drodze do pokoju dostrzegłem, że w sypialni rodziców, na ich łóżku leży jakiś roznegliżowany mężczyzna. Zrobiło mi się niedobrze. Moja matka kłóciła się właśnie z ojcem w kuchni, a on co? Czekał na dogodniejszy obrót sprawy?
Wpadłem do swojego pokoju, sięgnąłem plecach, wrzuciłem do niego kilka rzeczy, szczoteczkę do zębów, moje pieniądze, wolałem brać je z sobą i kilka innych drobiazgów. Zarzuciłem z powrotem na siebie kurtkę, ubrałem buty i wyszedłem trzaskając drzwiami. Po drodze wykonałem tylko jeden telefon do najbliższej mi osoby. Wiedziałem, że mogę na niego liczyć i że tym razem także pozwoli mi oszczędzić sobie scen w domu i ostać u niego kilka dni.
Kyungsoo był moim najlepszym przyjacielem i rozmawialiśmy o wszystkim. Wie doskonale, jak sytuacja u mnie wygląda i zawsze służy mi pomocą i dachem nad głową. Czasami po prostu wystarczy, że jest.
Idąc do niego wstąpiłem do sklepu i kupiłem kilka piw. Nie piję, żeby się zapić w cztery… Jednak czasami naprawdę lubię wypić. Ale nie dlatego, aby zapomnieć o problemach. O nich się nie da zapomnieć. Nawet po pijaku będą cię dręczyć, a wtedy jest jeszcze gorzej, bo jesteś w takim stanie, że zabija cię fakt, iż jesteś bezsilny.
Zapukałem dwa razy i odczekałem, aż mi otworzy. Powitał mnie z serdecznym uśmiechem i wpuścił do środka. Zjedliśmy razem kolację, gotował naprawdę dobrze. Lepiej od mamy, kiedy jeszcze było normalnie. Porozmawialiśmy chwilę o dzieciakach z sierocińca i o tym jak obaj spędziliśmy ten dzień. Potem przenieśliśmy się do salonu, a tam wszystko posypało się jak sól z przewróconej solniczki.
- Mam dość… – szepnąłem, otworzyłem butelkę i pociągnąłem dużego łyka. Kyungsoo poklepał mnie po ramieniu, usiadł obok mnie na dywanie obierając się o kanapę i stuknął swoją butelką o moją.
Siedzieliśmy tak długo, patrząc bezcelowo w telewizor. Jednak żaden z nas go nie oglądał. Obserwowaliśmy tylko zmieniające się na nim obrazy i rozmawialiśmy wciąż pijąc. Tamtego wieczoru jakoś… Straciłem rachubę przy piciu… On chyba też. Nawet nie wiem kiedy uzbierało się na podłodze tyle pustych butelek, w tym dwie po whisky. Gdybym był wtedy trzeźwy zauważył bym, że gadamy totalne głupoty i snujemy same bezsensowne teorie, które nijak mają się do naszego życia.
– Chciałbym… - sam nie wiem, dlaczego to powiedziałem. Prawdopodobnie był to wynik zbyt dużej ilości alkoholu w organizmie… – Chciałbym choć raz zrobić coś szalonego, coś… nienaturalnego i… po prostu… ulec zatraceniu…
W tym momencie, jak na komendę, Kyungsoo wpadł na jakiś błyskotliwy pomysł.
- Jakiego rodzaju zatraceniu? – spytał spoglądając na mnie z szerokim uśmiechem na ustach.
- Obojętnie. – wzruszyłem ramionami i wlałem w siebie kolejną dawkę piwnej substancji, która skutecznie wyniszczała moje komórki myślowe tej nocy. Gdy tylko wypiłem zawartość butelki do dna, Kyungsoo wyprostował się i przysunął nieco do mnie. Spojrzałem na niego unosząc jedną brew ku górze i sięgnąłem w stronę stosu butelek, aby odstawić tam swoją… Zupełnie nie spodziewałem się tego, ze zamiast ją odstawić, najzwyczajniej w świecie ją przewrócę, jak i kilka innych. Wszystko przez D.O, który niespodziewanie rzucił mi się na szyję i ciężarem swojego ciała obalił na plecy. Podpierał się na wyprostowanych rękach patrząc mi prosto w oczy, a jego wzrok schodził coraz niżej. Nie wiem, dlaczego się nie roześmiałem, dlaczego nie odsunąłem go na bok. Kyungsoo wpił się w moje usta, a ja, zamiast automatycznie go od siebie odepchnąć, po prostu poddałem się temu i rozchyliłem nieco wargi, by lepiej wczuć się w ten niby niepozorny pocałunek.
Napierał na mnie swoim ciałem ocierając się o mnie, a ja nie wiedząc co robić, po prostu pozwoliłem mu robić co chciał. Mówiłem o zatraceniu, ale… Nie sądziłem, że będzie nim właśnie coś tak niemoralnego i… ekscytującego.
Nawet nie zauważyłem kiedy jego pocałunki zaczęły mnie podniecać. Chciałem ich coraz więcej, a wiązało się z tym posunięcie się o kolejną granicę za daleko. Nie pojmuję swojego zachowania i tego, że z taką łatwością pozwoliłem mu przekroczyć tą granicę. Moją granicę, granicę mojej intymności i mojego ciała. Spokojnym i lekkim ruchem zrzucił z siebie swój T-shirt i z uśmiechem na ustach zabrał się za mój. Był starszy, lepszy…
Kyungsoo sięgnął paska od swoich spodni i jakimś umiejętnym ruchem, którego mój wzrok nie zdołał zakodować dostał się między moje nogi i delikatnym pchnięciem wszedł we mnie. Wydałem wtedy z siebie jęk, który wcale nie był zwyczajną oznaką bólu… Czułem go. Czułem go całym sobą, każdy jego ruch, słyszałem jego przyspieszony oddech i czułem moje oszalałe bicie serca, które kołatało w mojej klatce piersiowej… Co się ze mną działo tej nocy?

*

Obudziłem się z potwornym bólem głowy. Nie pamiętam kiedy ostatnio tyle wypiłem… Otworzyłem niechętnie oczy, które szybko przyzwyczaiły się do półmroku panującego w pomieszczeniu, które dzięki dobrze zasłoniętym oknom pozwalało zmysłom szybciej dojść do siebie i koiło nieco ból pulsujący w mojej głowie. Tak w ogóle… Co to było wczoraj? Rozejrzałem się dookoła. Spałem w salonie, ok. Ale w takim razie, gdzie jest Kyungsoo? Spał ze mną? Podniosłem się na łokciach i wtedy usłyszałem skrzypnięcie drzwi od jego pokoju, które znajdowały się naprzeciwko. Chłopak pojawił się na korytarzu w samych bokserkach, ziewnął i otworzył zaspane oczy. Włosy miał potargane i marszczył brwi. Spojrzał na mnie, a ja poczułem, jak robi mi się gorąco.
- Już nie śpisz? – spytał i ziewnął. Pokręciłem głową, na co on przyglądał mi się jeszcze przez moment, po czym wszedł do pokoju. Rzucił się na kanapę w miejscu, gdzie miałem nogi i rozciągnął się. Przez chwilę miałem wrażenie, że doznałem chwilowego zatrzymania akcji serca. Spojrzał na mnie krzywiąc się.
- Ciebie też tak suszy? – spytał. – Chyba za dużo wczoraj wypiliśmy… - zaczął rozglądać się po pokoju, aż dojrzał coś w okolicy mojej ręki, która zwisała z kanapy nad dywanem i sięgnął po to zachłannie. Pośpiesznie cofnąłem rękę jakby w obawie, że sięga po nią. Jednak Kyungsoo przyssał się do butelki z wodą mineralną. – A najgorsze jest to, że uciął mi się film zaraz po tym, jak wypiłem ostatnie piwo… - jęknął. – Chcesz? – podał mi butelkę. Wziąłem dużego łyka i zacząłem analizować jego wypowiedź.
- Czyli… Nic nie pamiętasz? – spytałem dla pewności.
- Nic prócz picia… Kurde… Nienawidzę tego poczucia, że powinno się coś pamiętać, ale nie jest się w stanie sobie tego nawet ogólnikowo przypomnieć… Działo się coś ciekawego? Pamiętasz coś?
To było moje pięć minut. Co miałem zrobić? Powiedzieć mu „kochaliśmy się, było…” co ja plotę?! Nie mogę mu tego powiedzieć…
- Ja… - ugryzłem się w język. – Też nic nie pamiętam. – skłamałem, a w myślach przeprosiłem go za to naprawdę wiele razy. Zrobię to raz jeszcze. Przepraszam, Kyungsoo.
- No cóż.. – zaczął i znowu ziewnął zarażając mnie partią ziewania. – Dobrze, że dzisiaj weekend. Nie musimy ruszać tyłków z domu. Idę się wykąpać. – rzucił z uśmiechem i wyszedł.
Zostałem sam i od razu, gdy tylko w pokoju zapadła grobowa cisza, a moje uszy słyszały tylko dźwięk lecącej wody z łazienki moje myśli zaczęły burzyć się i rozrzucać po całej mojej głowie. Miałem wrażenie, że za moment eksploduję. Za dużo wrażeń. Ja i Kyungsoo? Dlaczego? Przyjaźniliśmy się, od lat. Więc co nam strzeliło wczoraj do głowy? W ogóle jak to możliwe, że mój organizm nie zareagował? Dlaczego patrzyłem na niego i nic z tym nie zrobiłem? Bez najmniejszych oporów pozwoliłem mu przekroczyć jedną z granic. Granicę, której nigdy nie powinien był przekraczać. Powinienem mu powiedzieć? Zakończyć to? Ale… tak silnej i długiej przyjaźni nie kończy się z dnia na dzień. Nie mogę mu po prostu powiedzieć „spadaj, przesadziłeś.” Nie chcę go zranić…
Z drugiej strony… Jeśli patrzeć na to z innej perspektywy… To mi się… podobało? Nie protestowałem, co daje mi do myślenia. Ale byłem pod wpływem alkoholu, a po nim robi się wiele różnych, głupich rzeczy, których potem się żałuje. Tylko że… ja chyba wcale tego nie żałuję…

*

Uniosłem się siadając na kanapie. Skopałem koc, którym byłem przykryty i postanowiłem wstać. Gdy moje stopy zetknęły się z dywanem przeszedł mnie dziwny dreszcz, a w mojej głowie przewinęły się wszystkie obrazy z wczorajszego dnia. Zrobiło mi się gorąco. Potrząsnąłem nerwowo głową, by móc się opamiętać i wziąć w garść. Zwlokłem się z kanapy i poczłapałem do kuchni. Wyszperałem w lodówce schłodzoną wodę i wziąłem sporego łyka bezpośrednio z butelki. Chciałem się przejść i orzeźwić, uwolnić się od miejsca, które przypominało mi wydarzenia wczorajszej nocy. Wróciłem do pokoju, ubrałem się, włosy przeczesałem palcami. Zostawiłem karteczkę dla Kyungsoo, żeby wiedział, że niedługo wrócę. Ubrałem buty i wyszedłem. Gdy tylko znalazłem się na klatce schodowej oparłem się bezwładnie o ścianę, odchyliłem głowę w tył i zamknąłem oczy. Wziąłem głęboki oddech delektując się samotnością, próbując opanować moje oszalałe serce. Spokojnym krokiem zszedłem na dół i skierowałem kroki nad rzekę Han. Lubiłem tamto miejsce i miałem wrażenie, że ono lubiło mnie. Za każdym razem gdy tam przychodziłem, było tam całkiem pusto, a już nie raz słyszałem kiedyś od znajomych, że nad rzeką Han zawsze są ludzie, gdy oni tam idą. Widocznie udziela ona dla mnie odrobiny prywatności i spokoju pośród tego codziennego szaleństwa i szarości dnia.
Zacząłem w głowie analizować, czy nieświadomość D.O jest dobrym pomysłem. Może lepiej byłoby, gdyby on także o tym pamiętał?... Ale w sumie.. Co mu powiem? Nie, nie. Powiedzenie mu prawy to kiepski pomysł. Zdecydowanie ta opcja odpada. Na trzeźwo nigdy by do czegoś takiego nie doszło. W końcu obaj jesteśmy mężczyznami, najlepszymi przyjaciółmi. Taki związek jest czymś chorym, nie moralnym w moim świecie. W jego na pewno też nie, choć coś takiego wyjaśniałoby brak zainteresowania dziewczynami… Nie! Stop! Co ja w ogóle plotę? Usiadłem na trawie i oparłem czoło o kolana. Czułem się skołowany i zagubiony. Dlaczego ta noc mi się podobała? Dzięki Bogu jutro będę mógł się urwać stamtąd, bo pojadę do sierocińca. Aczkolwiek powrót do domu, to jednak ostatnia rzecz, której chciałbym aktualnie doświadczyć.
Opadłem na trawę i zamknąłem oczy. Wsłuchiwałem się w cichy szelest płynącej wody, gdzieś w oddali było słychać śpiew ptaków. Cisza. Tak bardzo przeze mnie lubiana i upragniona…cisza. Nagle usłyszałem mniej naturalny szelest. Jakby ktoś, gdzieś za mną, chodził. Zmarszczyłem brwi, podniosłem się na łokciach i odwróciłem. Zobaczyłem czerwonowłosego chłopaka, o idealnej cerze, brązowych oczach i malującym się na jego twarzy zmęczeniem. Wyprostowałem się i zacząłem mu się badawczo przyglądać. Jednak moja prywatność podarowane od rzeki została dzisiaj nadszarpnięta… Marszcząc czoło odwróciłem się do niego przodem i skrzyżowałem ręce na piersi.
- Ładnie to tak? Zakłócać innym spokój? – spytałem udając ironię. Chłopak wzdrygnął się jakby nie był świadom tego, że nie jest sam. Zatrzymał się gwałtownie i zmierzył mnie wzrokiem. Lekko zmieszany podrapał się po głowie i spuścił wzrok.
- Przepraszam… po prostu… chciałem być sam.. – mruknął.  Był ubrany w czarny bezrękawnik z kapturem, przekładany przez głowę, na której zawiązaną miał czarno-białą bandanę. Spodnie miał czarne, do kolan i czarno czerwone adidasy, z których wystawały czarne skarpetki. Na lewej ręce miał koralikową, drewnianą bransoletkę. Był przystojny i wyglądał na spokojną, niegroźną i raczej wrażliwą osobę. Taką, którą miało się ochotę chronić przed złem świata, czy coś… Mimowolnie się uśmiechnąłem. Sam nie wiem dlaczego. Tak po prostu…
- To tak jak ja. – odparłem. – Usiądziesz? – spytałem i poklepałem miejsce obok siebie. Stał tak jeszcze przez chwilę przyglądając mi się, aż w końcu przytaknął, podszedł bliżej i usiadł. Zapach jego perfum czuć było od razu. Zapach był zmysłowy, delikatny i uznałem, że na długo pozostanie mi w pamięci. – Jongin jestem – zacząłem – przyjaciele mówią mi Kai. – uśmiechnął się blado i przytaknął.
- Luhan. – uśmiechnął się lekko pod nosem i spojrzał gdzieś na wodę bawiąc się w dłoniach kawałkiem urwanej trawy. Przez chwilę siedzieliśmy jeszcze w ciszy. Uznałem, że jego osoba potencjalnie nie będzie mi przeszkadzać i położyłem się z powrotem na trawie.
- Często tu przychodzisz? – spytał po jakimś czasie i spojrzał na mnie. Otworzyłem oczy i podniosłem się na łokciach.
- Dość często. Lubię tą ciszę i spokój, jaki tu panuje. Czasami, gdy mam kłopot, żeby pozbierać własne myśli, to spędzam tu nawet pół dnia.
- I co? Pomaga? – zerknął na mnie ponownie.
- Tak, często pomaga. Ale mam wrażenie, że moja aktualna sprawa jest bardziej do kitu, niż mi się wydaje.
- Och… Rozumiem. – urwał krótko i ponownie zamilkł.
- A Ty? Przychodzisz tu często? – uznałem to za dobry moment w wypytaniu o jakieś szczegóły o nim.
- Ostatnio coraz częściej… Wolę spędzać czas jak najdalej od domu… - gdy usłyszałem jego wypowiedź spojrzałem na niego w nadziei, że może znalazłem kogoś, kto jest w podobnej sytuacji i jakoś będzie nam raźniej. Sam jeszcze nie wiedziałem, że jestem aż tak zagubiony…

1 komentarz:

Unknown pisze...

Opowiadanie jak zwykle świetne.
Czytając, można się strasznie wczuć w to co przeżywa w danym momencie Kai.
Jest sporo opisów i przemyśleń, co jak na moje nadaje jeszcze więcej realizmu temu opowiadaniu.
Ogólnie lubię KaiSoo tak że plus już za sam pairing ^^

Motyw z urwanym filmem zawsze spoko. xd
Ogólnie całkiem przyjemnie się czytało.
I jestem ciekawa co będzie się działo w dalszych częściach.



No i jestem pierwsza w komentarzach. xdd :D